Jestem okazjonalnym, ale wielkim fanem piłki nożnej. To oznacza, że od 20 listopada do 18 grudnia przyblokuję domowy telewizor. Nie jest to przejaw dyktatorskich zapędów, ale efekt niepisanego porozumienia, ponieważ między mistrzostwami władzę nad pilotem bez walki oddaję w inne ręce.
Imprezy w Katarze nie obrzydzą mi nawet tabuny komentatorów, aktywistów i polityków, którym nagle zaczął przeszkadzać brak demokracji w tym arabskim kraju. Dlaczego byli cicho przed innymi imprezami? Cieszyli się z olimpiady i mundialu w Rosji, bo widzieli w tym znak powrotu cara Putina do rodziny państw demokratycznych. Klaskali na meczach Ligii Mistrzów, choć sponsorem tej imprezy był Gazprom, dostarczający władcy Kremla setki miliardów dolarów, za które mógł prowadzić krwawe wojny przeciwko Gruzji w 2008 roku i Ukrainie w 2014 r. Podobnie było z olimpiadą w Chinach. Przecież obserwatorzy światowej polityki i sportu chyba wiedzą, co się dzieje w Tybecie albo na ziemiach zamieszkiwanych przez Ujgurów. Katar nie jest państwem, z którego należy brać przykład, ale tamtejszy premier Chalid ibn Chalifa ibn Abd al-Aziz Al Sani jest niegroźnym przedszkolakiem w porównaniu z Putinem albo Xi Jinpingiem. Też jestem przeciwko nagradzaniu totalitarnych krajów dając im do organizacji światowe imprezy sportowe. Ale bądźmy w tym konsekwentni. Katar jest jak katar, ale Rosja czy Chiny to prawdziwa dżuma.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze