Mieszkańcy Lędzin są zdruzgotani i wściekli z powodu „żuru” lejącego się z ich kranów, ale w Rejonowym Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji dopisują dobre nastroje. Członkowie zarządu spółki otrzymali po 100 tys. zł nagrody za ubiegły rok.
Dwie najważniejsze osoby tego dramatu wciąż idą w zaparte. Prezes RPWiK przy każdej okazji przekonuje, że woda jest zdrowa i czysta. Czyżby drwił sobie z mieszkańców? Z kolei burmistrz Lędzin jak mantrę powtarza, że nic nie wiedziała o przepięciu miejskiego ujęcia do kopalni Ziemowit. Robi dobrą minę do złej gry?
Pytania ze wstępu do tego artykułu mają swoją wagę, ale są też ważniejsze zagadki. Proszące o anonimowość osoby związane z RPWIK sugerują, że pracownicy firmowego laboratorium niekoniecznie byli entuzjastycznie nastawieni do pomysłu wpuszczenia w lędzińskie krany wody z „Ziemowita”. Ostatnio odbywa się sporo spotkań lokalnych samorządowców z władzami spółki. Warto zapytać, czy to prawda albo plotka? Drugie pytanie powinno dotyczyć szczegółów umowy między RPWiK a Polską Grupą Górniczą. Co w niej jest, że prezes wodociągowej spółki nawet nie chce słyszeć o możliwości powrotu do sytuacji sprzed 5 maja.
Przypomnijmy, co się wtedy stało.
Rejonowe Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji bez wiedzy i woli mieszkańców oraz bez sprzeciwu ze strony władz miasta, znaczną część Lędzin podpięło do podziemnego ujęcia wody w kopalni Ziemowit.
Z wielu kranów popłynął przysłowiowy „żur”. Internet zaroił się od zdjęć i filmików. Brązowa ciecz płynąca z kranu, żelazka rozwalone kamiennym osadem, kiełbasa pokryta biały nalotem po ugotowaniu w nowej wodzie. Powinien powstać z tego album fotograficzny. Siła jego komunikacyjnego rażenia byłaby piorunująca. Woda jest twarda, o podwyższonej zawartości magnezu i soli wapnia. Ze względu na osad to prawdziwy zabójca czajników, bojlerów, pralek i kaloryferów. Nie mają też lekko osoby cierpiące na choroby skóry albo niewydolność nerek. Ze względu na stężenie minerałów taka woda ma tylko jedna zaletę: jest dobra na kaca.
„Ziemowita” nazywano kiedyś kopalnią… wody.
Podziemne źródła zawsze były tam problemem. Kilka lat temu pojawił się pomysł, aby to eksploatacyjne utrudnienie zamienić w atut. Podczas szczytu klimatycznego COP24 w Katowicach Polska Grupa Górnicza poczęstowała gości własną, limitowaną, butelkowaną serią „Agua coal”. Reklamowano, że woda pochodzi z pompowni, z głębokości ponad 400 metrów pod ziemią, gdzie spływa z północnych granic obszaru górniczego kopalni Ziemowit - z rejonów zlikwidowanych szybów Piast II i Hołdunów. Jej atutem miała być wysoka zawartość minerałów, m.in. magnezu, sodu, wapnia, wodorowęglanów, chlorków i siarczanów. Woda serwowana podczas COP24 była krystalicznie czysta. Dlaczego w Lędzinach leci z kranów „żur” choć pochodzi z tego samego ujęcia? To jest kolejne pytanie do pakietu, który - wcześniej czy później - musi doprowadzić do wyjaśnienia całej sytuacji. Czyżby planiści z RPWiK nie wzięli pod uwagę, że użytkowanie wody na masową skalę, na potrzeby kilkunastotysięcznego miasta, czymś się może różnić od przygotowania niewielkiej serii.
Patrząc na lędzińskie krany wygląda to tak, jakby oprócz drogocennych minerałów mieszkańcom zaoferowano prawdziwą „płukankę” z kopalnianych pokładów.
Sprawą zajął się nie tylko „Nasz Powiat”, ale także katowicki oddział TVP. W relacji mieszkańcy pytają, dlaczego prezydenci innych miast wiedzą, jak zapewnić ludziom dobrą i zdrową wodę, a w Lędzinach burmistrz znów dała się zaskoczyć. To kolejne pytanie za sto punktów. Jeśli chodzi o zaopatrzenie w wodę w naszym regionie zdecydowanym liderem i praktycznie monopolistą jest Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów. Woda z GPW pochodzi z ujęć na Sole i ze zbiornika w Goczałkowicach. Trafia do kranów za pomocą ogromnej, oplatającej cały region magistrali wodnej i skomplikowanej sieci nowoczesnych filtrów oraz stacji uzdatniania. I tak było do 5 maja w Lędzinach.
Z samorządowców, na drastyczną zmianę jakości wody jako pierwszy zareagował Marcin Majer, radny powiatowy.
Wokół niego zaczął się skupiać społeczny protest. On zainicjował pisma do RPWiK oraz internetowe sondy i petycje. Dziwną taktykę przyjęła natomiast burmistrz Krystyna Wróbel. Początkowo umyła od wszystkiego ręce. Stwierdziła, że nic nie wiedziała o akcji RPWiK. W podobnym tonie wypowiadał się Bolesław Bliźniak, przedstawiciel Lędzin w Radzie Nadzorczej spółki. Burmistrz Wróbel posunęła się nawet do tego, że w internetowym wpisie zaatakowała „Nasz Powiat”.
- Przy okazji dementuję po raz kolejny kłamstwa rozpowszechniane przez gazetę(...) Nie podpisywałam żadnych uzgodnień, pozwoleń, decyzji, opinii ani innych dokumentów związanych ze zmianą źródła zasilania Lędzin w wodę. Takie dokumenty nie istnieją - przekonuje Krystyna Wróbel.
Pani Burmistrz! Cieszymy się, że jest Pani czytelniczką naszej gazety, ale proszę czytać teksty ze zrozumieniem.
Nigdy nie twierdziliśmy, że Pani podpisywała w tej sprawie jakieś dokumenty. Natomiast trudno nam uwierzyć, iż Pani oraz przedstawiciel miasta w Radzie Nadzorczej nie wiedzieliście o planach RPWiK. Przecież to była inwestycja na ponad pół miliona złotych. Trudno sobie wyobrazić, że prezes RPWiK realizował ten plan w tajemnicy przed Radą Nadzorczą oraz właścicielami, wśród których jest także gmina Lędziny, posiadająca ponad cztery procent akcji spółki.
Śledząc wypowiedzi burmistrz Wróbel można odnieść wrażenie, że nadal trzyma się wersji o swojej wcześniejszej niewiedzy, natomiast zradykalizowała stanowisko w sprawie wyjścia z sytuacji. Być może jest to „efekt Majera”. Burmistrz postanowiła być równie radykalna, jak jej potencjalny rywal w kampanii wyborczej. Burmistrz wystąpiła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o przeprowadzenie kontroli w tyskiej spółce. Zapowiedziała też, że w ostateczności rozważy wyjście z RPWiK, przejęcie wodociągów, podłączenie się do GPW i zasilanie Lędzin w wodę bez pośredników. Powinni uważnie przyjrzeć się tej deklaracji radni. Rezygnacja z pośrednictwa RPWiK oznacza powołanie miejskiej spółki odpowiadającej za skomplikowany system dostarczania wody oraz troski o jej bezpieczeństwo i czystość. To kosztowny i skomplikowany proces. Tak małe miasta zazwyczaj nie mają swoich spółek wodno-kanalizacyjnych, lecz razem z innymi samorządami powołują ponadlokalnych operatorów.
Zamiast wybijać się na wodną niepodległość trzeba było lepiej pilnować interesów miasta w RPWiK.
Śledząc aktywność burmistrz Wróbel można się dowiedzieć z kim kontaktowała się w sprawie obecnego kryzysu. Nie ma, przynajmniej oficjalnego śladu rozmowy z Andrzejem Dziubą, prezydentem Tychów. To miasto jest największym udziałowcem spółki. Tylko Dziuba może zażegnać wizerunkowy kryzys RPWiK i spowodować odwołanie zarządu albo tylko prezesa Krzysztofa Zalwowskiego. Na razie chyba się na to nie zanosi. Cały zarząd otrzymał niedawno po 100 tys. zł premii za 2021 rok. Będziemy wracać do tej sprawy. Na razie jest impas.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze