Każdego roku na początku wiosny policja, strażacy, ekolodzy i media alarmują o niebezpiecznych skutkach wypalania traw. I zawsze jest tak samo, a w tym roku nawet gorzej. Ludzie nagminnie wypalają zielone nieużytki myśląc, że tak można i trzeba. Nic bardziej mylnego.
Za wzniecanie takich pożarów grożą dotkliwe kary finansowe, a w skrajnym przypadku można trafić do więzienia, nawet na 10 lat jeśli ogień spowodował zagrożenie życia i zdrowia innych ludzi albo mienia, na przykład budynków.
Panuje też bezsensowny mit, że pożar użyźnia glebę.
Po przejściu pożarów ziemia na „wypaleniskach” staje się jałowa. Płomienie zabijają, np. dżdżownice i hamują naturalne zjawisko gnicia pozostałości roślinnych, dzięki któremu tworzy się urodzajna warstwa gleby. Ogień zabija także owady, np. pszczoły i dziko żyjące zwierzęta takie jak jeże, zające, lisy czy kuropatwy oraz niszczy ich siedliska. Niszczone są rośliny motylkowe. Zdecydowanie zwiększa się udział chwastów. Według naukowców, po takim pseudo-użyźniającym zabiegu ziemia potrzebuje kilku lat, by powrócić do stanu sprzed pożaru. Podczas pożaru tworzy się toksyczny dym. Palące się trawy czy chwasty mogą wytwarzać substancje, które zatruwają zarówno glebę, wody gruntowe, jak również niszczą atmosferę. Towarzysząca pożarom emisja pyłów i gazów zagraża również, np. kierowcom poruszającym się po drogach w pobliżu pożarów. Nierzadko ogień przenosi się na pobliskie lasy czy zabudowania, pozbawiając ludzi dobytku, a czasami odbierając zdrowie czy życie.
Każdego roku do szpitali trafia wiele osób poparzonych właśnie w takich pożarach. Są też ofiary śmiertelne.
Często zresztą to właśnie podpalacze cierpią w wyniku swoich działań, bo ogień potrafi bardzo szybko wymknąć się spod kontroli. Straż pożarna ponosi olbrzymie koszty gaszenia płonących traw i często nie może nadążyć z wyjazdami do kolejnych takich zdarzeń. Strażacy zajęci płonącymi trawami nie mogą szybko dojechać do innych pożarów.
Napisz komentarz
Komentarze