Zewsząd płyną niepokojące informacje na temat kryzysu demograficznego w Polsce. Sytuacja nie jest zła. Jest dramatyczna.
W ubiegłym roku urodziło się w naszym kraju 272 tys. dzieci, ale zmarło 409 tys. osób. Przyrost naturalny wyniósł więc -137 tys. To tak, jakby w ciągu roku zniknęła cała populacja Rybnika czy Zielonej Góry. Wszystkie województwa są na demograficznym minusie, a śląskie zamyka niechlubną pierwszą trójkę, za świętokrzyskim i łódzkim. Dlatego trzeba się cieszyć, kiedy pojawiają się informacje o miejscowościach, gdzie więcej ludzi się rodzi, niż umiera.
Wśród 41 członków
Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, na demograficznym plusie są tylko dwie gminy. Wyry, gdzie przyrost naturalny na 1000 osób wynosi +0,22 i Bojszowy ze współczynnikiem +0,59. Na czwartym miejscu znalazł się Chełm Śląski (-1,42). Bieruń zamyka pierwszą dziesiątką (-3,71), a pięć oczek niżej uplasowały się Lędziny (-4,27). Pod względem demograficznym, z naszego powiatu najgorzej rysuje się przyszłość Imielina. W metropolitalnej statystyce uplasował się dopiero na 23. miejscu, z przyrostem naturalnym -5,73. Jest to niepokojąca tendencja. Generalnie największe problemy demograficzne dotyczą dużych miast.
Tymczasem od Imielina lepiej wypadły, m.in. Tychy, Mysłowice, Gliwice, a nawet Świętochłowice, które uchodzą za miasto mało przyjazne do życia.
Samorządowcy powinni sobie te statystyki wziąć do serca. W najbliższych dekadach to nie kryzys klimatyczny albo gospodarczy ale demografia będzie języczkiem u wagi, decydującym o tempie i kierunku rozwoju naszych małych ojczyzn.
Jerzy Filar