Duet Wróbel-Kostyra miał 9 lat na wdrożenie pomysłów, którymi teraz zasypywani są mieszkańcy Lędzin. Dlaczego tyle czekali? Przecież to nie jest amerykański kryminał, gdzie trzeba trzymać widzów w napięciu do ostatnich minut filmu. Chyba, że gustują w czeskich komediach albo nie mniej śmiesznych tureckich telenowelach. Jest to ryzykowna zagrywka, bo w Lędzinach może nie sprawdzić się złota myśl Jacka Kurskiego, że „ciemny lud to kupi”. Na pewno nie kupi tajemniczego „dealu”, jaki się dzieje wokół działek pod centrum logistyczne.
Temat ten nadaje się nie tylko na felieton, ale na grubsze dziennikarstwo śledcze, do którego niebawem wrócimy.
Jednym z bardziej ostatnio popularnych haseł, krążących po Lędzinach, jest renta planistyczna. Niewtajemniczonym wyjaśniamy o co chodzi. Na rynku nieruchomości najniższą wartość mają ziemie rolne. Mogą one jednak zyskać na wartości nawet o kilkaset, a nawet kilka tysięcy procent. Dzieje się tak, kiedy władze miasta zmieniają Miejscowy Plan Zagospodarowania i chcą w miejscu pól uruchomić np. strefę inwestycyjną. Na zmianie kwalifikacji gruntu jego właściciel sporo zyskuje, ale samorząd też chce zarobić swój procent, który nazywa się rentą planistyczną. W sąsiednich miejscowościach, jak Bieruń czy Mysłowice wynosi ona ok. 30 proc.
I teraz przechodzimy na lędzińskie podwórko, a raczej ściernisko gdzie kiedyś będzie San Francisco.
Jak wiemy, międzynarodowy koncern chce u nas zbudować wielkie centrum logistyczne. Jego powierzchnia ma wynieść 600 tys. metrów kwadratowych. Cena ziemi w tej okolicy podskoczyła do 300 zł za metr. Gdyby ta historia działa się w Bieruniu, renta planistyczna (30 proc.) wynosiłaby ok. 90 zł. Mnożąc to przez 600 000 metrów do miejskiej kasy mogłoby wpłynąć ponad 50 mln zł. Ale tu są Lędziny, a nie Bieruń.
Radni popierający burmistrz Wróbel, z Tomaszem Kostyrą na czele, uchwalili rentę planistyczną w wysokości… 2 proc.
Ubrali to w populistyczne hasło obrony lędzińskich rolników, ale brzmi to jak kpina. Wartość inwestycji ma wynieść 3 miliardy złotych, a zagraniczny właściciel tego interesu chce na lędzińskich polach zarabiać rocznie 300 milionów złotych. To jest gigantyczna kasa. Gdyby lędziński samorząd działał dla dobra miasta, po prostu zażądałby od inwestora, aby dopłacił właścicielom gruntów do wysokości renty planistycznej. Dla ogromnego, międzynarodowego koncernu kilkadziesiąt milionów złotych nie byłoby kwotą wartą negocjacji, skoro w perspektywie są takie zyski.
Szkoda tylko, że stracili wizerunkowo lędzińscy rolnicy.
Na forach internetowych przykleja im się łatkę, że nie chcą w mieście podatku płacić. Stracili więc wszyscy - rolnicy i wszyscy mieszkańcy, bo tych kilkadziesiąt milionów mogło zmienić Lędziny w wielki plac budowy, a standard życia podniósłby się w każdej dzielnicy. To jeszcze nic. Kolejnym „złotym” pomysłem radnego Kostyry, kandydata namaszczonego przez odchodzącą burmistrz miasta, jest budowa 100 mieszkań. Licząc średnio 500 tys. zł za jedno mieszkanie daje to kwotę 50 milionów złotych. A do tego na zapomnianym lędzińskim Zalewie powstać ma eldorado i parki. Szkoda jedynie, że przez dwie kadencje gmina nie zrobiła nawet projektu i kosztorysu. Mogli mieć na to kasę z centrum logistycznego, ale zamiast negocjować z inwestorem dali mu się wykiwać.
Na koniec mamy wisienkę na torcie, czyli propozycję radnego Kostyry, by żłobki i przedszkola pracowały 6 dni w tygodniu.
Oczywiście, jest to niezgodne z Kartą Nauczyciela, ale wybory pozwalają przecież fantazjować. Dlatego proponujemy pretendentowi do tytułu burmistrza, aby poszedł krok dalej. Niech żłobki i przedszkola będą czynne siedem dni w tygodniu i najlepiej całodobowo. W sumie dzieci to tylko problem. Najlepiej kupić sobie królika, bo jest zwierzęciem spokojnym i nie wymagającym uwagi.
Nie jest tak, że radny Kostyra nic nie zrobił w tej kadencji. Z wyborczej ulotki sprzed 5 lat zrealizował na pewno jeden punkt. Z jego inicjatywy powstała droga. Zgadną Państwo w pobliżu czyjej posesji ona przebiega?
Życzymy smacznego i do zobaczenia za miesiąc.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze