- W wymiarze globalnym ścierają się dwie wizje transformacji energetycznej. Pierwsza – znana z Europy – to odejście od paliw kopalnych i oparcie na OZE. Druga – forsowana m.in. przez producentów ropy – rozwoju technologii, tak aby spalanie paliw kopalnych byłoby przyjazne dla środowiska. Jak ocenia Pani ten spór? Drugą wizję również należy rozważyć?
- Nie możemy i nie pozbędziemy się paliw kopalnych w dającej się przewidzieć przyszłości. To utopia pozbawiona podstaw ekonomicznych i technologicznych. To prawda, że Odnawialne Źródła Energii mogą w dłuższej perspektywie stanowić uzupełnienie miksu energetycznego, ale ich niestabilność, technologiczne wady i rosnące potrzeby gospodarki, nie pozwalają na magiczny skok w „czystą” przyszłość. Na razie, jedyny skok jaki przyniesie nam „zielona” energia to skok cenowy, ponieważ zdrożeje większość towarów i usług.
- Jak rozkładają się siły na świecie? Która wizja bliższa jest realizacji?
- Obecna polityka klimatyczna promowana przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone nie doprowadzi do niczego dobrego. Mam nadzieję, że Europejczycy i Amerykanie wybudzą się z „zielonego” snu, który tak naprawdę jest koszmarem, wyrządzającym ogromne szkody gospodarcze, społeczne, a także środowiskowe. Za transformacją klimatyczną opowiadają się głównie bogate elity, ale cenę za ten eksperyment zapłacą ubogie i średniozamożne warstwy, których tworzą większość społeczeństwa. Z wielu unijnych krajów płyną sygnały, że ludzie są zmęczeni i przestraszeni forsowaniem tak radykalnej polityki klimatycznej. Miejmy nadzieję, że zmiany na lepsze przyniosą przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego, który zajmie się wreszcie ekonomią a nie ideologią.
- Ostatnie miesiące to wzmocnienie grupy BRICS. Od 1 stycznia 2024 będzie ona rozszerzona m.in. o Arabię Saudyjską czy Iran. Są to kraje, które kpią sobie z europejskich zabiegów o zatrzymanie zmian klimatycznych. Europa będzie musiała uznać, że nie jest już w stanie dyktować światu tego, jak mają kreować swoją politykę energetyczną?
- Grupy BRICS nie wolno lekceważyć. Większość tworzących ją państw ma inny stosunek do praw człowieka niż świat Zachodu, a płynąca z naszego obszaru cywilizacyjnego krytyka nie robi na nich żadnego wrażenia. Oznacza to, że wszelkie regulacje gospodarcze są tam wprowadzane bez względu na opinię publiczną, która ma kluczowe znaczenie dla procesów decyzyjnych w Unii Europejskiej. Swoją drogą warto na rosnącą siłę BRICS spojrzeć z szerszej perspektywy, niż tylko klimat. Przez dekady Unia Europejska były dla większości świata wzorcem do naśladowania i najbardziej pożądanym partnerem handlowym. Te czasy minęły. Z roku na rok, dla reszty świata spada atrakcyjność świata zachodu. Wiele krajów wkraczających na ścieżkę szybkiego rozwoju nie rozumie sensu europejskiej polityki klimatycznej i nie akceptuje zachodzących u nas zmian obyczajowo-społecznych. Dla nich obszar BRICS – przy wszystkich jego wadach - wydaje się bardziej racjonalny i przewidywalny. Jest to wizerunkowa porażka Unii Europejskiej. Generalnie my już nic nie możemy dyktować światu. W globalnej gospodarce Unia Europejska przestała być kluczowym graczem, a stała się elementem gry między Stanami Zjednoczonymi i Chinami.
- COP 28 może być punkt zwrotny w kształtowaniu światowej polityki klimatycznej?
- Nie przeceniałabym znaczenia COP. To media głównego nurtu i politycy tworzą iluzję rangi tego wydarzenia. Stawka jest wysoka, ale tylko dla ludzi i środowisk, które zarabiają na „zielonym” biznesie. Spotkałam się z krytycznym choć bardzo trafnym opisem szczytu klimatycznego, jako tańca 192 partnerów, niezdarnych ale bardzo zadowolonych z siebie. Będziemy wiele czytać, słuchać i oglądać na temat tego, co udało się osiągnąć, a czego nie. Nie wynikną jednak z tego żadne konkrety. Obawiam się, że jakiekolwiek wnioski jeszcze bardziej pogłębią przepaść pomiędzy zwykłymi ludźmi, a elitami władzy. Wygląda na to, że świat i Unia Europejska nie wyciągnęły żadnych wniosków z pandemii i wojny na Ukrainie. Unijni liderzy powtarzają to, w co ślepo wierzą, albo co chcą usłyszeć ich lewicowo-zieloni wyborcy.
- Już w 2024 r. w życie wchodzi podatek od samochodów spalinowych. To pierwszy test na to, jak Polacy zareagują na politykę klimatyczną UE?
- Jeszcze nie znamy konkretnego kształtu tego podatku, ale jedno jest pewne, że uderzy on przede wszystkim w ludzi słabo i średnio majętnych. Polityczne, medialne i gospodarcze elity Unii Europejskiej to ludzie zamożni. Żyją na wysokim poziomie konsumpcji, a ich portfele nie odczują nowego podatku. Inaczej jest z ludźmi młodymi, rodzinami wielodzietnymi, emerytami, którzy zazwyczaj jeżdżą używanymi autami spalinowymi. Już rosnące ceny energii, będące pochodną polityki klimatycznej, uderzyły mocno po kieszeni statystycznych Europejczyków. Teraz spadnie na nich kolejny finansowy cios. Jeśli chodzi o Polskę, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że nie zamierza obciążać nowymi podatkami posiadaczy aut spalinowych, ale chce wprowadzić preferencje dla pojazdów, które emitują mniej spalin i szkodliwych substancji. Jeśli władzę przejmie w Polsce Donald Tusk trudno oczekiwać, aby miał odwagę przeciwstawić się decyzjom Brukseli.
- A jakie będą kolejne rozwiązania, którymi Bruksela uderzy w Europejczyków? Jakie nowe opłaty i podatki nas czekają?
- Unia Europejska znajduje się w fatalnej sytuacji ekonomicznej i potrzebuje pieniędzy, aby ustabilizować finanse rozchwiane, m.in. nieracjonalnie zaciąganymi zobowiązaniami kredytowymi. Bruksela widzi tylko dwa źródła uzupełniania budżetu - kieszenie europejskich podatników i zabieranie pieniędzy państwom członkowskim. Tak jest, m.in. z propozycją, aby 30 proc. dochodów z handlu emisjami (ETS) zasilało budżet Unii Europejskiej. Podobnie jest z cłem od śladu węglowego (CBAM). Bruksela chce, aby 75 proc. tego, co państwa członkowskie zbiorą w ramach tego podatku, trafiło do budżetu Unii Europejskiej.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jan Ostoja
Napisz komentarz
Komentarze