Liczący 120 lat klasztor Boromeuszek to ważny rozdział w dziejach Lędzin. Jego historia się nie kończy, choć wielu mieszkańców tak odebrało decyzję o sprzedaży budynku.
Smutna jest tutaj chronologia.
Wszystko dzieje się w 120. rocznicę wprowadzenia się do Lędzin pierwszych sióstr Boromeuszek. I chociaż urzędujący wtedy w Parafii Świętej Anny proboszcz Wrazidło przekazywał swoje nieruchomości pod budowę klasztoru, nie miało to znaczenia w kontekście prawnym. Dzisiaj odbywa się to inaczej. Skarb Państwa przekazując gminom bezpłatnie budynki jasno, w akcie notarialnym wskazuje przeznaczenie nieruchomości. Gmina nie może zmienić celu użytkowania lub sprzedać nieruchomość bez zgody państwa. Sytuacja prawna klasztoru Bromeuszek jest inna. Budynek jest prywatny i jego właścicielki miały prawo go sprzedać. Nie zmienia to faktu, że dla mieszkańców Lędzin i osób, które podpisały się pod petycją, ten jeden z najpiękniejszych budynków nie tylko w mieście, ale całym powiecie, powinien zostać w sferze publicznej.
Niestety, ta akcja nie spotkała się z wielkim entuzjazmem ze strony władz miasta i części radnych.
Wyszli z założenia, że samorząd nie ma pieniędzy, a po drugie nie potrzebuje takiego obiektu. Nie zmienia to faktu, że miasto powinno przynajmniej podjąć próbę, by przekonać instytucje państwowe bądź kościelne do zagospodarowania budynku po byłym klasztorze.
Rozmowa z Markiem Spyrą, wiceprzewodniczącym Rady Powiatu z Lędzin, inicjatorem akcji zbierania podpisów.
- Przeciwnicy zbierania podpisów twierdzili, że to akcja polityczna.
- Z całą grupą osób, które zaangażowały się w tę akcję podjęliśmy decyzję, że nie będziemy publikować w mediach artykułów czy tekstów, firmowanych naszymi nazwiskami. Właśnie po to, by nie pojawiły się zarzuty, że próbujemy ugrać na tym jakiś interes polityczny.
- I potem pojawiły się zarzuty, ale odwrotne.
- Tak, potem te same osoby, które zarzucały działania polityczne, stwierdziły, że gdybyśmy od razu napisali, po co zbieramy podpisy, to może inaczej by się do tego odniosły. A to przecież czysta hipokryzja. Po pierwsze na każdej karcie z podpisami jednoznacznie zapisano, że naszym celem jest uratowanie publicznych funkcji tego budynku. Uważam, że zarzuty były po to, by zaatakować, a nie pomóc.
- I co dalej?
- Nic. Niestety mieliśmy za mało czasu. W dwa miesiące zebraliśmy w kliku parafiach ponad dwa tysiące podpisów. 99% osób było za tym, by budynek stał się przestrzenią publiczną. Nawet mieszkańcy sąsiednich miejscowości sami od siebie zbierali podpisy i pytali jak mogą nam pomóc.
- Dlaczego się nie udało?
- Niestety samorząd to nie instytucja prywatna i z dnia na dzień nie może samodzielnie podjąć decyzję o zakupie budynku za 1,5 miliona złotych. Gdyby była wola osób decyzyjnych, zapewne stałoby się to w miarę szybko. Ale tutaj mieliśmy sytuację, w której niestety część radnych wprost napisała, że ich to nie interesuje. Stąd też, najpierw planowaliśmy zebrać podpisy by pokazać, jakie są oczekiwania społeczne. I to się prawie udało, ale mieliśmy zbyt mało czasu. Bo chcieliśmy po przerwie wakacyjnej we wrześniu wystąpić z wnioskami do gminy, powiatu i innych instytucji państwowych. Okazało się jednak, że już zbyt późno, bo budynek został sprzedany.
- Jaki mieliście pomysł na ten budynek?
- Najpierw zabezpieczyć stan prawny. Bo pomimo faktu, iż budynek ma 120 lat, to nigdy żadne władze miejskie nie podjęły starań, by budynek został wpisany do Wojewódzkiego Rejestru Zabytków. A brak tego wpisu pozwalałby teoretycznie nowemu właścicielowi na jego wyburzenie. Nie mając pewności, kto nabędzie ten budynek i jaki będzie zamiar nowego właściciela to było priorytetem. Dlatego, gdy udało nam się zebrać pierwszy tysiąc podpisów, pięcioosobową delegacją z przewodniczącą Rady Miejskiej umówiliśmy się na spotkanie z Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków. Spotkanie było bardzo merytoryczne i usłyszeliśmy nawet w pewnym sensie przeprosiny względem społeczności lokalnej, że taki budynek w tym rejestrze jeszcze się nie znalazł. Działania WKZ trwają.
- A co z funkcją budynku? Co miałoby się w nim znaleźć Waszym zdaniem.
- Najpierw warto przypomnieć, że budynek, w którym mieści się w Hołdunowie Dom Kultury znajduje się w byłym budynku parafialnym, w którym przez ponad 100 lat odprawiane były msze, i który de facto w części stanowił kościół ewangelicki. A dzisiaj jest tu Dom Kultury. W drugiej części miasta, w której klasztor się znajduje, mamy budynki wokół Placu Farskiego, ale ich komercyjne wykorzystanie było przez lata ograniczone pozyskanymi na ich budowę środkami unijnymi. A budynek ten już dzisiaj w dużej mierze użytkowany jest też komercyjnie. Można było w tej części rozwinąć ofertę gastronomiczną, a część kulturalną przenieść do budynku byłego klasztoru. Dzięki temu ta część Lędzin miałaby również swój Dom Kultury. Tak jest w Bieruniu i z powodzeniem funkcjonuje to od kilku dekad, bo zarówno Stary Bieruń i jak i Nowy Bieruń mają swój Dom Kultury. Tymczasem dla mieszkańców Górek, Goławca, czy Góreczki dojazd do Hołdunowa to tam i z powrotem 10-15 kilometrów. Mieszkańcy, młodzież szukają możliwości spędzania wolnego czasu i dodatkowej oferty kulturalnej, więc skoro w Bieruniu się to udaje, myślę, że u nas by się też udało.
- Co teraz? Bo budynek został sprzedany.
- Nie wiem. Przyświecała nam pewna idea, której nie udało nam się w pełni zrealizować, ale z pewnością życzymy nowym właścicielom, by udało im się zachować tą perełkę architektoniczną Lędzin w jak najlepszym stanie. Budynek wymaga sporych nakładów finansowych, a jego utrzymanie to spore, stałe obciążenie finansowe. Mamy jednak nadzieję, że nowy właściciel z pożytkiem i dla siebie, i dla naszej wspólnej przestrzeni publicznej zachowa tradycję tego miejsca - będzie ono dalej stanowiło ważne dziedzictwo historyczne naszej miejscowości. Budynek najprawdopodobniej zostanie wpisany do Wojewódzkiego Rejestru Zabytków.
Napisz komentarz
Komentarze